O mnie, czyli kim jestem?

Zajęcia są dla Kursanta, czyli Ciebie, i to Ty, rzecz jasna, jesteś najważniejszy/a… ale skoro to sekcja o mnie, to napiszę, kim jestem. Zrobię to w dwóch wersjach – krótkiej, dla tych, którzy nie mają wiele czasu na podjęcie decyzji, oraz dłuższej, dla osób chcących wiedzieć jak najwięcej o przyszłym nauczycielu – w niej podzielę się z Tobą moją językową i nauczycielską drogą, oddzielnie angielską i niemiecką, ponieważ były bardzo różne. Może Cię zainspirują?

W telegraficznym skrócie:

Nazywam się Joanna Podolińska i jestem absolwentką filologii – zarówno angielskiej, jak i germańskiej Uniwersytetu Śląskiego, gdzie ukończyłam również dwuletni kurs pedagogiczny. Już na samym początku studiów, w 2007 roku, rozpoczęłam pracę jako lektor języka angielskiego i niemieckiego. Już wtedy skrycie marzyłam o własnej szkole, gdzie mogłabym sama o wszystkim decydować, eksperymentować i realizować własne pomysły. W 2017 spełniłam moje marzenie – tak powstała szkoła językowa Face to Face. To był strzał w dziesiątkę! Mam pełną niezależność, prowadzę zajęcia na własnych zasadach – skupiam się na Kursantach i ich rozwoju, a nie na papierologii. I oby tak zostało!

Śledząc nowinki w nauczaniu wciąż odkrywam, że studia nauczycielskie były dopiero początkiem drogi. Dlatego regularnie biorę udział w webinariach tematycznych, z pomocą których jestem na bieżąco z trendami i nowymi technologiami w nauczaniu. Tworzę własne autorskie materiały, co sprawia mi dużą przyjemność. Dzięki mojej pasji i zaangażowaniu pokochasz języki obce – zmotywuję Cię do pokonywania kolejnych barier w komunikowaniu się, a co za tym idzie, zaczniesz uczyć się nie tylko efektywnie, ale również z prawdziwą przyjemnością! Specjalizuję się w nauczaniu dorosłych, ale chętnie współpracuję też z młodzieżą przygotowującą się do Egzaminu Ósmoklasisty, Matury lub jednego z egzaminów Cambridge.

Poznaj mnie - bliżej!

Czytając poniższy tekst dowiesz się, jak nauczyłam się języka, a być może znajdziesz też inspirację dla siebie, jak możesz rozwijać kompetencje językowe Twoje lub Twoich dzieci. Języka można nauczyć się na różne sposoby – jedne z nich są mniej, inne bardziej przyjemne. U mnie wyglądało to następująco.

Droga nr 1. - język angielski

Po raz pierwszy zakochałam się w angielskim w szkole podstawowej, na lekcjach tego języka. Żartuję oczywiście! Tak naprawdę zdarzyło się to, gdy miałam 6 lat (był to początek lat 90-tych) i zaczęłam słuchać zagranicznej muzyki – bardzo chciałam śpiewać razem z ukochanymi wykonawcami i rozumieć, o czym są wykonywane przez nich utwory – tę ‘wiedzę’ dostarczyło mi dopiero kilka lat później czasopismo Bravo, w którym można było przeczytać tłumaczenia popularnych wówczas utworów. To była moja ulubiona rubryka, której z niecierpliwością szukałam w każdym kolejnym wydaniu magazynu. Niestety nie zawierała ona dodatkowych informacji na temat gramatyki czy realiów. Z jednej strony był to duży minus, z drugiej jednak motywowało mnie do własnych poszukiwań. Nie zawsze bowiem dobrze jest mieć wszystko ‘podane na tacy’, czasem warto samemu ‘pobawić się w detektywa’ i ‘przeprowadzić dochodzenie na własną rękę’ – daje to dużo większą satysfakcję – oczywiście jeśli zakończone jest powodzeniem. Obecnie takie tłumaczenia tekstów piosenek są na wyciągnięcie ręki w internecie (np. www.tekstowo.pl, można też je po prostu wrzucić go do Google Translate, który już całkiem nieźle radzi sobie z tego typu zadaniem). Jeśli chodzi o interpretację utworów oraz informacje dotyczące okoliczności ich powstania, istnieją również dedykowane serwisy np. www.songfacts.com, genius.com, songmeanings.com,  www.lyricinterpretations.com. Dzisiejsze poszukiwania mają zatem o wiele większe szanse na zakończenie sukcesem niż moje w dobie raczkującego internetu.

Po raz drugi zakochałam się w angielskim, kiedy dostałam od mojej cioci 3. tom Harry’ego Pottera po angielsku. Kolejne kupiłam już sama. Potem był jeszcze Władca Pierścieni i inne pozycje, a także filmy kinowe oparte na ww. książkach (koniecznie z napisami – nigdy z dubbingiem(!) – niekoniecznie głównym celem było wówczas szlifowanie angielskiego, chodziło raczej o to, że wolałyśmy – ja i moje koleżanki – słyszeć oryginalne głosy aktorów, dubbing brzmiał po prostu mniej autentycznie). Wówczas kino było właściwie jedynym miejscem, gdzie mogłam oglądać filmy po angielsku – w domu czasami tylko udało się ‘zdobyć’ jakąś ‘płytkę’ CD z nagranym filmem pożyczonym od znajomych, nieraz w nie najlepszej jakości. Teraz w serwisach streamingowych można do woli przebierać w filmach i serialach, wybierać język, napisy – wszystko w jakości HD.

Angielski stał się dla mnie w gimnazjum już nie tylko językiem ulubionych piosenek (do popowych z czasem dołączyły R’n’B, rock czy rap, które wymusiły na mnie sięganie po zupełnie innego rodzaju źródła – tj. np. słowniki slangu, dostępne wyłącznie w wersji angielsko–angielskiej, np. www.urbandictionary.com), ale też magicznym lub wręcz mistycznym językiem godnym czarodziejów i elfów z kart książek fantasy.

Dodatkowo był to czas, kiedy upowszechniały się gry komputerowe, które najczęściej trafiały w moje ręce właśnie w wersji anglojęzycznej. Osobiście uważam, że nauka w ten sposób była bardzo efektywna – wiele nowych słówek i zwrotów powtarzało się wielokrotnie, więc ‘opłacało się’ szukać ich w słowniku – miało się bowiem świadomość, że z dużą dozą prawdopodobieństwa przydadzą się ponownie na dalszych etapach gry. Wiele z nich przyswajało się niemal automatycznie (i to bez większego wysiłku) i pozostawało w pamięci długotrwałej. Z ukochanych wówczas Simsów® do tej pory pamiętam, że np. brag to przechwalać się, albo co znaczy miscellaneous czy out of bounds (mimo że są to dość zaawansowane słówka, teoretycznie powyżej mojego poziomu językowego w owym czasie). Chociażby z tego względu zawsze uważam że granie w gry wideo nie jest czystą stratą czasu lub jedynie rozrywką, jak twierdzą niektórzy. Jedynym ograniczeniem było (i właściwie do pewnego stopnia nadal jest) to, że znaczna część tekstu w grach nie była odczytywana na głos, więc często sama domyślałam się, jak wymawiać nieznane mi słowa, nieraz błędnie, co zweryfikowałam dopiero po kilku latach w szkole, samodzielnie z pomocą lepszych słowników, lub dopiero na studiach na zajęciach z fonetyki. Oczywiście w obecnych czasach z łatwością można posłuchać wymowy w niemal każdym słowniku internetowym (np. dictionary.cambridge.org/dictionary/learner-english/miscellaneous).

W gimnazjum odkryłam też anglojęzyczne czaty, na których, siedząc w kafejce internetowej, dzięki znajomości języka, mogłam poznać ludzi z najodleglejszych zakątków świata. Jest to oczywiście świetna praktyka, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że wszystkie doświadczenia z tym związane były dobre.

Gramatyczne i słownikowe luki były w międzyczasie pieczołowicie zapełnianie przez moich wspaniałych nauczycieli (zarówno w szkole, jak i na dodatkowych kursach) – to dzięki nim uzyskałam solidny fundament umiejętności językowych. Gramatyka i słownictwo były moimi konikami i nieraz zamęczałam nauczycieli dodatkowymi pytaniami. Na szczęście większość z nich cierpliwie udzielała mi odpowiedzi 😊.

Po raz trzeci zakochałam się w angielskim podczas pobytów w Anglii na obozach językowych – zauroczyło mnie południowe wybrzeże Anglii, zwłaszcza zieleń hrabstwa Kent, ale też plaże, morze oraz stara piękna architektura – nie tylko Londynu, ale też mniejszych, lecz równie uroczych miast. Poznałam wówczas nie tylko rówieśników z różnych krajów, z którymi mogłam porozumiewać się wyłącznie po angielsku, ale także Anglików z dziada pradziada, którzy okazali się bardzo życzliwi, uprzejmi, przyjacielscy i gościnni. Mieszkałam u rodziny goszczącej, co pozwoliło mi poznać kulturę kraju ‘od kuchni’ – i nie mam tu na myśli tylko tego, że jadałam codziennie tzw. English breakfast popijając je obowiązkowo herbatą (z mlekiem rzecz jasna).

Przy okazji okazało się też, że Anglia nie jest wcale aż tak deszczowa, za jaką bywa uważana – a nawet można tam dostać oparzenia słonecznego 😉. Jeśli ktoś ma możliwość wybrania się na taki letni wyjazd – szczerze polecam. Choć nie zastąpi całorocznego kursu, to jednak daje super motywację do dalszej ‘pracy’ nad językiem i może stanowić rodzaj testu naszych aktualnych umiejętności komunikowania się.

Po raz czwarty zakochałam się w angielskim, ponieważ pozwolił mi odnosić sukcesy w licznych konkursach ogólnopolskich w gimnazjum oraz liceum. Dawało mi to poczucie satysfakcji i tego, że moje starania nie idą na marne, a nawet mogę dzięki nim zdobyć uznanie. Ukoronowaniem było uzyskanie dyplomu laureata Olimpiady Języka Angielskiego, który dał mi przepustkę na praktycznie dowolną uczelnię w kraju. Dzięki temu bez zbędnego stresu mogłam podejść do egzaminu dojrzałości – wiedziałam, że nie ma on już dla mnie większego znaczenia (co oczywiście nie znaczy, że się nie przygotowałam 😉). (Tutaj o mnie na stronie mojego liceum: www.3lo.zabrze.pl/nasi-najlepsi-xxi-wieku/najlepsi-absolwenci-lat-2004-2007)

Po raz piąty zakochałam się w angielskim, odkrywając muzykę celtycką (m.in. irlandzką i szkocką) oraz tradycyjne tańce. Festiwale tej muzyki odbywają się również w Polsce 😊, nie trzeba więc daleko podróżować, jeśli nie ma się takich możliwości. Nikogo nie zaskoczyło, że po maturze wybrałam studia filologiczne – dla mnie było jasne już od początku szkoły podstawowej, że chcę związać moją przyszłość właśnie z językiem angielskim (choć nie byłam jeszcze wtedy pewna w jaki sposób). W trakcie studiów odkryłam jeszcze jeden powód, dla którego kocham angielski – uwielbiam się nim dzielić z innymi ucząc go (w ramach maksymy sharing is caring😊). Już na początku studiów zaczęłam udzielać korepetycji, uczyłam też w szkole prywatnej i odbywałam praktyki w szkole językowej w Czechach. Tak odkryłam, że właśnie to – nauczanie – jest moją pasją! Zaowocowało to podjęciem podyplomowego kursu pedagogicznego na Uniwersytecie Śląskim.

Droga nr 2. - język niemiecki

Z niemieckim było inaczej. Muzyka niemiecka nie jest tak wszechobecna, jak angielska. Gdzieś tam przebijał się stary dobry Rammstein… i to by było na tyle. Słuchałam czasami zagranicznej stacji muzycznej Viva, dzięki której (uwaga, uwaga!) nauczyłam się liczyć do 100 (lista przebojów) :D. Na szczęście miałam okazję parokrotnie wyjechać na wakacje do Niemiec, aby odwiedzić wujka. Tylko głupio było ciągle prosić, by on wszystko załatwiał, bo ja nic praktycznie nie rozumiałam 🙁. I… to mnie zmotywowało.

Zapisałam się w szkole na dodatkowy kurs niemieckiego. Był on jednak prowadzony w dużej grupie i na bardzo archaicznych podręcznikach. Nauczyłam się trochę, ale to było o wiele za mało. Podobnie, jak w przypadku języka angielskiego, pojawiły się też gry komputerowe, które pozwoliły mi nauczyć się kilkadziesiąt ciekawych, często nawet bardzo zaawansowanych słówek i zwrotów (m.in. związanych ze starożytnym Rzymem, gdy grałam akurat w Caesar III®) oraz skonfrontować się z tekstami pełnymi np. strony biernej. Nie rozumiałam wszystkiego, ale chodziło wówczas o główny przekaz i wskazówkę, jak mam dalej postępować w grze. Nie mając o tym pojęcia, ćwiczyłam techniki czytania selektywnego, a poznane w trakcie rozgrywki słownictwo zostało zapisane w pamięci długotrwałej – przyjemne z pożytecznym (jak się później okazało, w liceum bilingwalnym miałam historię po niemiecku i słówka z gry o starożytnym Rzymie przydały się szybciej niż bym się spodziewała xD).

Będąc w gimnazjum, przez pewien czas myślałam o podjęciu nauki francuskiego, ale okazało się, że to jednak niemiecki był moim przeznaczeniem 😊.

W liceum trafiłam do klasy dwujęzycznej z j. niemieckim. To była solidna dawka uderzeniowa – na start 18h języka niemieckiego w tygodniu, nie licząc czasu spędzonego w domu. Była to oczywiście ciężka praca, ale efekty bardzo motywowały. Niemiecki był wciąż wokół, byliśmy nim kompletnie przesiąknięci. Tempo nauki było szalone. Ale musiało takie być, bo już wkrótce mieliśmy się uczyć biologii, historii czy fizyki w języku Goethego i Schillera. Na szczęście język niemiecki okazał się bardzo logiczny, poukładany i niemający zbyt wiele wyjątków (w porównaniu z hiszpańskim czy włoskim), a od początku zauważyłam w nim też wiele podobieństw do języka angielskiego, które bardzo usprawniły naukę: część gramatyki przypomina bowiem angielską, a słownictwo po trochu angielski i polski. Dzięki temu nie miało się wrażenia, że naprawdę wszystkiego trzeba uczyć się od „0”. Wręcz przeciwnie – często po objaśnieniach, np. konstrukcji czasów, czułam, że tak właściwie to ja to już umiem, tylko o tym nie wiedziałam 😉. Te podobieństwa staram się też zawsze pokazywać Kursantom, żeby oni również mogli pójść trochę na skróty, zamiast mieć pod górkę.

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nigdy później nie nauczyłam się tak wiele w tak szybkim tempie, jak przez te 4 lata. Dlatego, jeśli ktoś pyta mnie czy godzina tygodniowo dla osoby początkującej jest ok, to wiem, że niestety nie jest to optymalny wariant 🙁. Oczywiście dorośli raczej nie mogą sobie pozwolić na poświęcenie kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu godzin tygodniowo a naukę języka, jednak na bazie moich doświadczeń mogę stwierdzić, że częstotliwość spotkań i kontaktu z językiem ma spore przełożenie na tempo przyswajania języka.

Dodatkową motywacją, a także sprawdzianem, były dla mnie liczne wymiany i wyjazdy, które oferowało moje liceum – również w trakcie wakacji. To były cenne doświadczenia, nie tylko językowe. Pozwoliły zobaczyć, jak wygląda życie Niemców, jak wygląda ten kraj. A wówczas, rzecz jasna, wyglądał o wiele lepiej niż Polska, był o wiele bardziej rozwinięty technologicznie, nowocześniejszy – to robiło wrażenie. Okazało się też, że Niemcy nie są wcale tacy, jak pamiętają ich nasi dziadkowie – to nie sami uprzedzeni do Polaków naziści, lecz mili, sympatyczni, pomocni ludzie. Wielu z nich było już wówczas wegetarianami, dla których priorytetem było dbanie o środowisko i naszą planetę.

Będąc studentką, zdecydowałam się na wyjazd do Niemiec, do Nadrenii Północnej – Westfalii, w ramach programu Erasmus. I tu muszę zaznaczyć, że tak długi pobyt to nie to samo, co wakacyjny wyjazd na kurs. Możemy zebrać zupełnie innego rodzaju doświadczenia i odnieść innego typu korzyści językowe i pozajęzykowe, m.in. nauczyć się:
– jak otworzyć konto w banku i jak je zamknąć;
– gdzie należy się zameldować (oj ta biurokracja…);
– jak zawrzeć umowę;
– jak ją zerwać;
– jak poprawnie segregować śmieci;
– jak wygląda wizyta u lekarza itp.

Studia germanistyczne na Uniwersytecie Śląskim podjęłam w trakcie trwania moich pierwszych studiów (anglistyka). Początkowo na kierunku tłumaczeniowym, później już nauczycielskim, wiedząc, że to temu właśnie chcę poświęcić moje życie zawodowe.

Podsumowując moje doświadczenia związane z nauką języków nie mogę powiedzieć, że jedne z przetestowanych przeze mnie metod nauki były gorsze lub lepsze od drugich – każda z nich spełniła zupełnie inną rolę, rozwinęła inną kompetencję, a może pozwoliła tylko (i aż) podtrzymać motywację i chęć dalszej nauki. Wiem, że się rozpisałam, ale tak jak wspominałam – moim celem jest pokazanie różnych dróg i sposobów prowadzących nas do celu, jakim jest opanowanie języka. Mam nadzieję, że zainspirowałam choć trochę!

A teraz?

Aktualnie, tak jak przez ostatnie 10 lat, jestem lektorem języka angielskiego i niemieckiego ‘na pełen etat’. Pomagając kursantom od 15 już lat, wiem, co się w nauczaniu sprawdza, a co nie. Wiem też, że każdy jest inny i ma inne potrzeby i sposoby nauki, co szanuję i staram się do nich dostosować. Kiedyś starałam się narzucić ‘idealną’ według mnie metodę nauki. Dziś wiem, że jestem po to, żeby pokazywać różne ścieżki – tak, aby Kursant odkrył tę, która najbardziej mu odpowiada i mógł nią podążać, a moją rolą jest jego wspieranie i motywowanie.

Moim hobby jest śledzenie nowinek w nauczaniu – aplikacji, gier, nowatorskich metod. Wiele materiałów tworzę samodzielnie, żeby mieć pewność, że są właściwie dopracowane.

Od 2017 roku regularnie prowadzę kursy online. Początek pandemii nie zaskoczył mnie tak jak innych lektorów i nauczycieli, natomiast pozwolił mi nauczyć się wielu nowych narzędzi, których część przed pandemią nawet nie istniała. Testowałam niejedną platformę, ale najchętniej korzystam z Zoom lub Skype. Korzystam z nich często, co pozwoliło mi zapoznać się z nawet najbardziej ukrytymi funkcjami. To bardzo ułatwia pracę zarówno mi, jak i Kursantom.

Na co dzień korzystam z różnych narzędzi wspomagających proces uczenia, m.in. tworzę elektroniczne fiszki, różnego typu ćwiczenia na Word Wall, quizy w Kahoot, a co najważniejsze, dbam o to, by były nie tylko estetyczne, ale też poprawne merytorycznie, co niestety nie zawsze idzie w parze w tego typu materiałach przypadkowo znalezionych w internecie. Przyswajanie nowych umiejętności i testowanie najnowszych rozwiązań sprawia mnie i moim Kursantom wiele frajdy, ponieważ razem możemy odkrywać nowe horyzonty.